![]() |
Pod Berlinem mieszka Truda, Bardzo ładna, chociaż ruda. Jędrne uda Truda ma, I wiadomo – zawsze da. Ruda Truda to paskuda! Dwie dziewuszki urodziła, Chociaż niebanalna – Jedna skośnooka jest, A ta druga czarna! |
Wszystko ma swój początek i koniec, jak kij, którym dostajesz po grzbiecie…
![]() |
Pod Berlinem mieszka Truda, Bardzo ładna, chociaż ruda. Jędrne uda Truda ma, I wiadomo – zawsze da. Ruda Truda to paskuda! Dwie dziewuszki urodziła, Chociaż niebanalna – Jedna skośnooka jest, A ta druga czarna! |
Oto wynik źle ulokowanego uczucia. Historia niestety prawdziwa … |
Trzy dni balowałeś gdy za żonę ją brałeś,
Kwiaty przynosiłeś, na rękach nosiłeś.
Gdy ci dzieci urodziła już ci się znudziła,
W pijackim amoku pętla i klamka cię uśmierciła.
Zostawiłeś po sobie pamiątek bez liku –
Wspomnienie bólu, pięści i krzyku.
Po jednym z ciosów przytomność straciła
Niedługo było czekać, guza u siebie wykryła.
***
Jakoś życie poskładała, jeszcze zaufała,
Stanęła na nogi, kogoś pokochała.
Lecz dowód dramatu będzie z nią do końca.
Trzy operacje. I przerzut. Wiadomość miażdżąca.
Za młoda by umrzeć, za słaba by żyć!
Przy nadziei ją trzyma z dziećmi gruba nić.
Musisz żyć ……… , wiara czyni cuda!
Jeśli w to uwierzysz, na pewno się uda!
![]() |
I z prawej na lewo, od tyłu do przodu,
Od jasności po mrok, od zachodu do wschodu,
Wspomnienia chcą wyprzeć, kotłują, szturmują,
Zamknięte szufladki otwierać próbują.
Ni myśleć na jawie ni prześnić,
Ni przespać, ni z oczu wykreślić,
Jak nutki godne co z batuty wypływają,
Jak źródła gorące co schłodzić się nie dają.
Tak męczą i dręczą aż czuję że boli,
Że dość, nie wytrzymam tych myśli swawoli!
Aż nagle … tak cicho i płynnie jak bila do luzy
Rozpierzchły się myśli jak węże z Meduzy.
Nareszcie odpocznie zszargana ma głowa,
Poszufladkować problemy od zaraz gotowa.
Gdy senne marzenia wymiotą hen troski
Puste miejsce zrobią. Na porcję beztroski
W szemranej dzielnicy, na ciemnej ulicy Stoi kobieta bez wiary. O smutnej twarzy, czy jeszcze marzy? W jej głowie się kłębią koszmary. Bo w domu dzieci same zostały, Ma prąd odłączony, telefon nie działa, Dlatego tak stoi, smutna i wściekła, |
Weź mnie za rękę
i zaprowadź do miejsc
które znam ze snu.
Byłeś tam już, wiem
wydeptałeś dla mnie ścieżkę
między poziomkami.
Zbudowałeś szałas
z zaczarowanych szyszek
które sypią złote nasionka.
Będziemy mieli nowy las
gdzie zamieszkamy
między szumem a zapachem świerków.
Będziemy chodzić boso
Po zroszonym kochaniem igliwiu
i palcami przeczesywać konwalie.
Tęsknota. On.
Gdzie jesteś słońce
mrok otulił ziemię
pogrążył utopił
w bezdusznym niebycie
gdzie jesteś radości
gdzie twoja uciecha
gdzie miejsce na szczęście
szarego człowieka.
Mieliśmy pójść razem
ścieżkę wydeptałem
i magiczny szałas
z szyszek budowałem
miałem zaprowadzić
do miejsc ze snu znanych
mieliśmy wśród miejsc być
tak przez nas kochanych.
Chciałem ci pokazać
wiatr w polu wiejący
kwiaty, pola, łąki
las świerkiem pachnący
Chciałem ci pokazać
chmury co na niebie
chciałem ci w prezencie
ofiarować siebie.
Tęsknota. Oni.
A gdy się znaleźli
dłoń czule całował
a ona szron jego włosów
i poszli by szukać
okruchów swych marzeń
zgubionych, splątanych swych losów.
Tych świerków, konwalii
lecz nic nie znaleźli
ni ścieżki, poziomek, szałasu
i snu też nie było
i złotych nasionek
od bardzo długiego już czasu.
Ktoś zniszczył, zadeptał
wygasił moc szyszek
lecz nie przeszkodził uczuciu
powiodło ich ono
gdzieś hen, za horyzont
gdzie inne czekało ich łono.
Tęsknota. Razem do gwiazd.
Nie było już magii
i czar przestał działać
miast świerków kamienna pustynia
lecz „nic to” rzekł do niej
i wziąwszy na ręce, zaniósł
gdzie dla nich świątynia.
Już nigdy, już zawsze
my tylko we dwoje
choć włosy czas mocno wybielił
tak stali cichutko
boleśnie szczęśliwi
Bóg im odpuszczenia udzielił.
Wtargnął jak wiatr do pustego ogrodu
jak kocię zgrzane w zdroju szukał chłodu
siadł obok, o wodę prosił, puścił korzenie.
Me marzenie jesteś – rzekł. Me marzenie.
Ogród od dawna stoi zimny i cichy
studzienka wyschnięta, żuraw spróchniały, lichy
na oścież pootwierane i okna i wrota
o nic nie pytał, wlazł po prostu, niecnota.
Ogarnął wzrokiem czułym to co pozostało
grusza rachityczna i trawa. Było mu za mało.
Pszczoły zaprosimy – rzekł. A, by nektar był słodki
poprosimy, by w trawie zakwitły stokrotki.
Parę słowików zamówimy by co wieczór kląskały
i koniki polne by do snu nam nocami grały
by radowały również małe serca słowików
co już gniazdo sobie uwiły z zaklętych patyków.
18 lipiec 2008r.
Kiedy czynem staje się słowo
tęskne myśli ciepłym dotykiem
Zmysły igrają w głowie na nowo
przeszłość daleko zimnym granitem…
Jak mam Ci powiedzieć Kochany
Co czuję, jak myślę, jak trwam
jak pragnę by szał rozedrgany
był ze mną, był przy mnie, by grał.
Jak świecy promyczek ciepły
grzał serca nasze zziębnięte
jak pot na czole zakrzepły
sprostuje złe myśli pomięte.
Jak żyć tu, jak być i jak spać?
Jak budzić się rano bez Ciebie?
Jak durną swą rolę mam grać
Gdy pamięć pamięć grzebie…
Dopiszmy Kochany wspomnienie
Gdy raz przekręcony klucz w zamku
Bo jakież ma teraz znaczenie
Brak słońca w styczniowym poranku?
Myślami bądź przy mnie jak cień
Czy światło czy świeczek mrok
Czy miesiąc jaśnieje czy dzień
Ty przy mnie bądź zawsze krok w krok.
Bądź mi powietrzem, oddechem
Chleba bochenkiem, konwalią
Oazą co daje pociechę
I siłą matki schylonej nad balią…
Mnie kochaj! krzyczę choć wiem że nie wolno
Że nie dla mnie ramiona Twe, usta,
To mnie zabierz hen, drogą polną
Gdzie miłość gorąca, nie pusta.
I moje imię w granicie
wykute ma być, a nie jej
Ech życie przewrotne, ty życie
Cichaczem się teraz z nas śmiej…
* * * * * * *
Styczeń 2009r.
Smutny arlekin ze smutną łzą w oku
Tchnie zimnem jak księżyc styczniowy
Niemymi usty o miłość wyprasza
Wierząc że jest już na nią gotowy
Już w myślach układa kalle kobierca
Choreografię zmysłów szaleństwa
Już kolombiny czuje gorąc serca
Lecz lód pozostał. Nie zabił przekleństwa
I patrzy z daleka i roni łzy suche
Lecz nic nie czyni by ulżyć cierpieniu
I kolombina czeka tuląc życie kruche
Samotna i wściekła w swym marnym istnieniu
Rusz się arlekinie dotyk jak roztopy
Spójrz na kolombinę jej wzrok taki głodny
Muśnij usty bladymi jej maleńkie stopy
I zamień w gorący uścisk teraz chłodny
Bądź żarliwym kochankiem ona pragnie tego
Kochaj mocno wszystkim zmysłem swoim
Świat tak ułożony przecież to nic złego
Gdy jej czułe jestestwo połączy się z twoim
Zrozumiał arlekin pokochał do bólu
Pchnięty złotym grotem oszalał z rozkoszy
Dał jej najpiękniejszy rezerwat dla królów
Wspomnienie miłości słodka pieśń doboszy
I trwali w miłosnym uścisku spleceni
Jak darń co poziomki z mchem mocno splata
Dla świata się stali magicznie zgubieni
Niech kochanie to przetrwa wieki, nie lata.
4 marzec 2009r.
Tak właśnie poznaje się prawdziwych przyjaciół.
Są bezinteresowni, szczerzy, szczodrzy, z sercem na dłoni.
Serdeczni i ciepli.
To Ci, którzy zawsze mają parasol.
TO TY EMILIO.
Dziękuję Ci.
25 marzec 2009r.
Kominku Twoich dłoni
Ogrzej to, co zziębnięte.
Muszlo Twoich ust
Uwięź to, co może ulecieć
Hen, daleko
Spłynie potokiem górskim,
Pomknie na szczyty szczytów,
Popłynie w najdalsze morza.
Chroń to,
co może się skończyć.
Może już się skończyło …